Forum O wszystkim Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Pojedynek Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Alexa




Dołączył: 22 Paź 2006
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:42, 28 Paź 2006 Powrót do góry

- Czy wszystko gotowe? – zapytał surowo mężczyzna na oko pięćdziesięcioletni, odziany w paradny frak i cylinder.
- Tak, panie prezesie – odparł mistrz ceremonii. – Scenograf wykonał imponującą pracę i nadał zamkowi autentyczny dziewiętnastowieczny wygląd, co do detalu!
- Czego pan pleciesz? – rozzłościł się elegant. – Toć widzę, żeś nie wdział liberii! Za pół godziny odbędzie się bal, a pan i jak mniemam pańscy koledzy...
- Czy nie dałoby się uniknąć tych przebieranek? Dobrze pan wie, że mamy dwudziesty drugi wiek, podbijamy niebo, budujemy olbrzymie drapacze chmur, rozwijamy technologie..
- Milczeć! – rozkazał prezes ostro, grożąc niesubordynowanemu laską. – Wszyscy członkowie TMR-u przybędą ubrani odpowiednio do epoki. Żądam, abyś pan, który obsługujesz dzisiejszą fetę, dostosował się do ogółu, dotrzymując tym samym umowy, którąś pan ze mną zawarł.
- Dobrze, dobrze... – zgodził się kontrahent i posłusznie podreptał w stronę pokoi dla personelu, mamrocząc – Co za maniak, co za wariat... Za bardzo wczuwa się w rolę dziewiętnastowiecznego barona. Nie wyniknie z takiej postawy nic dobrego.
Poczciwiec wiele się nie pomylił. Pan Henryk Podgórski, prezes Towarzystwa Miłośników Romantyzmu nie tylko czuł się dżentelmenem sprzed trzech wieków, lecz w tej chwili święcie wierzył, że nim jest. Czyż nie trzymał w dłoni mosiężnej gałki ozdobnej laski, czyż nie czuł ciężaru cylindra na głowie, czyż nie widział staromodnego wystroju sali, w której się znajdował?
- Trudno dziś o dobrą służbę – westchnął, patrząc za znikającym człowiekiem w schludnym, ale jakże rażącym nowoczesnością, garniturze i przewiązanym w pasie białym fartuchem. Westchnął powtórnie i usiadł w wielkim fotelu obitym czerwoną materią. Nie ruszył się stamtąd do czasu aż pojawili się pierwsi członkowie Towarzystwa.
Gdy już wszyscy przybyli i ceremonialnym powitaniom stało się zadość, przyszła pora na przemówienie.
Podgórski wzniósł ręce do góry i kilkakrotnie chrząknął, delikatnie, acz znacząco, na znak, że chce zabrać głos. Zgromadzeni umilkli i z uwagą na niego spojrzeli.
Pan prezes przebiegł wzrokiem po kilkudziesięciu przyjacielskich twarzach, niemal ginących wśród cylindrów, fraków, a przede wszystkim olśniewających toalet pań, jeszcze raz chrząknął, tłumiąc wzruszenie i odezwał się:
- Dobry wieczór państwu. Wielki to dla mnie zaszczyt i przeogromna radość, że kontynuując to, co zaczął mój prapraprapra... – zająknął się - ...mój przodek w 1949 roku, mogę powitać dzisiaj łaskawych państwa na kolejnym uroczystym balu Towarzystwa Miłośników Romantyzmu, który odbywa się rokrocznie na pamiątkę powstania naszej wspaniałej, ściśle tajnej organizacji. Organizacji, która od wielu, wielu już lat stanowi dla nas - romantyków jedyne schronienie przed wciąż napierającym, ordynarnym światem. Dzisiejszy wieczór jest bardziej magiczny niż zazwyczaj, bowiem dzisiaj mija dokładnie dwieście lat od pierwszego zgromadzenia naszego zacnego Towarzystwa. Gdybyśmy się natomiast cofnęli w czasie o lat trzysta – na policzki prezesa wstąpiły rumieńce. – Tak, moi drodzy państwo, znaleźlibyśmy się w samym sercu, w samym rozkwicie ukochanej przez nas epoki. Rozpoczynając zatem dwusetny bal Towarzystwa Miłośników Romantyzmu proponuję wznieść toast – mówiąc to Podgórski dał znak kelnerom w liberii, aby podali kieliszki z szampanem. – Za romantyzm! Za TMR! Za nas!
Tłum jak zahipnotyzowany powtórzył ten potrójny toast, wznosząc kieliszki do góry.
Prezes wychylił swój szampan jednym ruchem nadgarstka i zaraz potem skinął głową dyrygentowi stojącemu przed orkiestrą, umiejscowioną przy południowej ścianie pomieszczenia. Maestrowi, hojnie opłaconemu przed balem, nie trzeba było dwa razy powtarzać. Machnął batutą i cała sala, a może i cały zamek, przebrzmiał cudowną melodią walca z La Traviaty Verdiego.
Wraz z pierwszymi taktami otworzyły się ogromne odrzwia a z nich wysunęły się olbrzymie stoły pchane przez kelnerów, obładowane wykwintnym jedzeniem i napitkiem, z jakiego słynęła dziewiętnastowieczna Europa, a którego nie zaznały podniebienia ludzi ery sztucznej inteligencji. Zaczęto balować: konsumowano, sączono, walcowano, konwersowano... bawiono się w najlepsze.
W pewnej chwili powstał z miejsca pan Szamiliński, vice prezes Towarzystwa i stukając widelcem o kieliszek starał się skupić na sobie uwagę ogółu.
- Proszę państwa! –wołał tubalnym barytonem. Ponieważ cieszył się ogólnym poważaniem, muzyka umilkła i tłum zwrócił się w jego stronę. – Wraz z czcigodnym maestrem i jego orkiestrą przygotowaliśmy niespodziankę. Jak państwo wiedzą, od przeszło dwudziestu lat nie funkcjonuje w naszym kraju i całym świecie ani jedna uczelnia muzyczna. O operze już nasi pradziadowie mogli tylko pomarzyć. Sztuka, a zwłaszcza muzyka klasyczna, chyli się ku całkowitej ruinie.
- Tak, to prawda – szeptali ludzie z głębokim smutkiem.
- Ale my, tu obecni – mówił dalej vice prezes – kochamy Straussa, Mozarta, Donizettiego i innych mistrzów świata muzyki. Nie chcemy uczestniczyć w wykorzenianiu z serc ludzi współczesnych owych wzniosłych wzruszeń, które przynosi li tylko piękna muzyka klasycznych instrumentów.
- Nie chcemy! – zawtórowali mu zebrani.
- Dlatego porwałem się na heroiczny wysiłek i zdobyłem, nie pytajcie państwo jakim cudem, rozsypującą się książkę do nauki śpiewu i śpiewniczek z najpiękniejszymi ariami operowymi. Dzień po dniu, gdy syn mój, zwolennik Współczesności, wychodził do pracy, kształtowałem swój głos, starając się poszerzyć jego możliwości, ćwiczyłem, ćwiczyłem... – tu wzruszony dżentelmen przetarł oczy chustką, poczym dokończył z emfazą – aby dziś zaprezentować państwu słynną onegdaj arię toreadora z opery Carmen Bizeta.
Rozległy się entuzjastyczne oklaski trwające nieprzerwanie pięć minut.

- Nie do wiary, że nie powzięli żadnych środków ostrożności – zaśmiał się pewien młody człowiek, wszedłszy do zamku tylnymi wrotami. – Wystarczyło podejść do tego śmiesznie przebranego strażnika, samemu będąc ubranym jak dziewiętnastowieczny fagas, a potem odsunąć jego podejrzenia prostym: „Jestem jednym z kelnerów. Na honor, proszę mnie wpuścić. Pan prezes będzie się gniewać.” Nawet nie chciało mu się mnie rewidować. I tak nie zauważyłby plazmowej kamery w guziku. Jeżeli uda mi się nakręcić ten materiał zostanę sławny! Sławny i bogaty! A wszystko dzięki nieostrożności ojca. Zachciało się staremu prowadzić tradycyjny dziennik na papierze...
Szedł chłodnym korytarzem, słabo oświetlonym jedynie lampami gazowymi i bacznie rozglądał się na boki. Gdzieś tu musiał się odbywać ten ich coroczny bal... Nigdzie nie widział jednak żadnych drzwi prowadzących do zamkowych komnat, mijał tylko gabloty pełne pożółkłych wycinków z papierowych gazet, jakieś dziwne stare przedmioty, o których przeznaczeniu nie miał pojęcia, zakurzone szmaty, rewolwery, pordzewiałe miecze i szable. Domyślił się, że znajduje się w muzeum TMR-u.
Wtem do jego uszu doleciał głos, wznoszący się donoście i czysto przy wtórze jakiejś niezwykłej, subtelnej muzyki. Żurnalista przystanął oczarowany. Nigdy czegoś podobnego nie słyszał. Znał słowo „śpiew”, lecz jedynie w odniesieniu do nielicznych ptaków, które siedząc w klatkach Muzeum Natury czasem przypominały sobie o dawnej wolności ptasiego rodu i wydawały smutne trele. Ludzie nie śpiewali. Muzyki również nie było. Istniały tylko elektroniczne brzmienia bez melodii i słów, przy których bawiła się młodzież. Dlatego dziennikarz zastygł w bezruchu i słuchał jak urzeczony, sam nie wiedząc, że słucha prawdziwej muzyki. Po chwili, całkiem bezwiednie, zaczął iść w stronę kojącej melodii i pełnych uczucia słów, których nie rozumiał. Uszy, zazwyczaj znieczulone na rażące dźwięki Współczesności, prowadziły go teraz po mrocznej zamkowej przestrzeni.
Jak lunatyk wszedł do wielkiej, kolorowej sali, zapełnionej wyfraczonymi dżentelmenami i damami w przepysznych toaletach. Wmieszał się w tłum. Powiódł wzrokiem po dziewiętnastowiecznej arystokracji i wreszcie odnalazł źródło przecudnego zmysłowego wrażenia. Nie zdążył dojrzeć twarzy śpiewaka, gdyż tenże właśnie zakończył arię i jął się kłaniać przy wtórze gorącego aplauzu. Dziennikarz nie klaskał, był zbyt oszołomiony pięknem tego, co usłyszał, aby się poruszyć. Niemoc jego pogłębiła się jeszcze, gdy rozpoznał w kłaniającym się mężczyźnie własnego ojca.
- Konfident! – krzyknął w tej samej chwili prezes Towarzystwa i rzucił się w stronę zakamuflowanego dziennikarza.
- Tak, to szpicel! Nie oklaskiwał naszego barytona! Przyszedł tu na przeszpiegi! – ozwały się głosy.
Melomani siłą posadzili żurnalistę na krześle, które zaraz otoczyli ciasnym kręgiem, uniemożliwiając mu ucieczkę.
- Przeszukajcie go! – polecił Podgórski.
- Już to uczyniliśmy, panie prezesie. W porządku.
- Hmm.. Chwileczkę, ten młodzieniec przypomina mi kogoś. Nie jest on czasem synem pana Szamilińskiego?
- Tak, to jest mój syn – potwierdził wiceprezes, występując naprzód.
- Mam więc rozumieć, że zdradził pan naszą kryjówkę? Od siedemdziesięciu dwóch lat nikt postronny nie wtargnął na żadne nasze spotkanie, a co dopiero na uroczysty bal!
- Przysięgam, że nawet przez myśl mi nie przeszło mówić komukolwiek Współczesnemu o naszym Towarzystwie! Nigdy nie wtajemniczałem syna...
Prezes przerwał mu gestem.
- Wierzę panu, wszak jest pan człowiekiem honoru. Jednak pański syn jest dziennikarzem i przy tym Współczesnym – podkreślił z naciskiem – i nie wiem, czy, i na jakiej podstawie, możemy uwierzyć w jego milczenie.
- A kto panu powiedział, że zamierzam milczeć?! – wykrzyknął dziennikarz, wstając. Ochłonął już z wrażenia, jakie wywołał na nim śpiew ojca. – Zamierzam puścić ten materiał jeszcze w dzisiejszych wiadomościach!
- Synu, nie rób tego! – zawołał z rozpaczą Szamiliński. – Nie rozumiesz, że Współczesność nas unicestwi? Nie dadzą nam żyć!
- Przesadzasz – odpowiedział szorstko młodzieniec. – Materiał o waszej dziewiętnastowiecznej zabawie nadadzą w „osobliwościach” i...
- A więc mając za nic – przerwał prezes zbliżając się do bezczelnego dziennikarza – szlachetne serca członków Towarzystwa i swego szanownego ojca, zamierzasz pan rozpowiedzieć całemu światu o naszym balu, aby ordynarna, obrzydliwa współczesna rzeczywistość zburzyła ostatnią cząstkę dziewiętnastowiecznego romantyzmu, jaką mamy?
Młody Szamiliński zaśmiał się drwiąco.
- Nie wiem dokładnie, o co panu chodzi, ale wydaje mi się, że tak.
- W takim razie... w takim razie... – mówił prezes, czerwony z gniewu – wyzywam pana na pojedynek! – rzuciwszy wyzwanie, zsunął z dłoni białą rękawiczkę i cisnął ją w twarz zdumionemu żurnaliście.
- Ty stary zdziwaczały sukinsynie! – wrzasnął mężczyzna, rzucając się na Podgórskiego z pięściami. Nie drasnął go nawet, gdyż zaraz kilku wyfraczonych panów przytrzymało jego ramiona.
- Przynieść szable! – zawołał Podgórski, zdejmując cylinder, frak oraz podwijając mankiety koszuli. – Będziemy walczyć staropolską bronią.
- Pojedynek? – powtórzył z niedowierzaniem młodzieniec. – Przecież to jest nielegalne! Pojedynek od dawna jest bezprawiem. To po prostu zbrodnia!
- Zbrodnia? Nie pleć pan! Zbrodnią jest to, żeś mnie pan przed chwilą ciężko obraził na oczach moich przyjaciół, bezprawiem jest pańska obecność tutaj! Masz pan szablę i stawaj do walki jak mężczyzna.
- Nic nie zrobisz? Pozwolisz, żeby ten wariat mnie zabił? – zapytał ojca z niedowierzaniem dziennikarz, przyjmując odruchowo podane sobie narzędzie walki.
- To sprawa honoru, tutaj nie obowiązują więzy krwi. Sam bym cię wyzwał, gdyby nie zrobił tego pan prezes – wycedził Szamiliński, następnie zwrócił się do zebranych – Proszę się rozstąpić. Walczący będą potrzebować miejsca.
Członkowie TMR-u posłusznie ustawili się przy ścianach. Podgórski wymachiwał w powietrzu szablą, sprawdzając własną zręczność. Jego przeciwnik, który pierwszy raz miał do czynienia z tym narzędziem walki, z wyraźnym wysiłkiem uniósł kawał żelaza. Zaczynał się bać.
- Walczą panowie do pierwszej krwi? – zapytał z nadzieją Szamiliński, w którym niespodziewanie odżyły ojcowskie uczucia.
- Do ostatniej! – odparł prezes z powagą, nie przestając się wprawiać. – Postawimy wszystko na jedną kartę. Gdy zginie pański syn, Towarzystwo Miłośników Romantyzmu zostanie ocalone. Jeśli ja zginę, prezes i potomek założyciela... o, biada nam, biada... Ten Współczesny doniesie o wszystkim masmediom i władzom, a oni nie dopuszczą do ponownego utworzenia TMR-u. Drogi panie Szamiliński, przyjacielu, zrozum: warto poświęcić jednego człowieka, aby wielu innym Współczesnym w stosownym czasie objawić piękno sztuki, pokazać wartość prawdziwej literatury, czar dawnej muzyki, przyjemność śpiewu... Jeśli ten zdrajca nie zginie w szlachetnej walce, nie uczynimy tego, a wtedy ludzie przyszłości zapomną co to serdeczny uśmiech i porywy serca. Czyż muszę panu to tłumaczyć?
- Nie, nie musi pan. Walczcie, panowie, i niech zwycięży... romantyzm.
„To wariaci – pomyślał nieszczęsny dziennikarz, zaczęło go ogarniać coraz większe przerażenie. – Ten stary chce mnie poszatkować, a reszta stoi i przypatruje się temu z aprobatą! Nawet własny ojciec życzy mi śmierci!”
- No, zaczynaj pan – warknął prezes, ustawiając się w odpowiedniej pozycji do walki.

Jeszcze zanim Podgórski rzucił wyzwanie intruzowi, mistrz ceremonii, ten który tak niechętnie zgodził się przywdziać dziewiętnastowieczną liberię, powiadomił policję i pogotowie o szykującej się awanturze. Jako jedynemu z wynajętych ludzi udało mu się przemycić do zamku telefon komórkowy. Nie miał zamiaru powiadamiać prasy, ani kogokolwiek innego o miejscu zebrania maniaków przeszłości („niech się cieszą w spokoju tym swoim romantyzmem”), lecz gdy usłyszał okrzyk prezesa „Konfident!”, uprzytomnił sobie, że sytuacja jest poważna i wymaga natychmiastowej interwencji.
Powiadomiwszy ukradkiem kogo trzeba, wrócił do balowej komnaty. Pojedynek już się zaczął. Podgórski, groźnie wymachując szablą, napierał na młodzieńca, który wciąż się cofał, najwidoczniej nie widząc innej obrony. Po kilku chwilach dziennikarz dotknął plecami ściany. Wyraźnie zadrżał. Prezes wydał triumfalny okrzyk, cofnął ramię i uderzył. Celnie. Chłopak krzyknął i odskoczył w bok. Poła jego surduta momentalnie pociemniała. Chwiał się, szedł tyłem chcąc umknąć przed ostrzem przeciwnika.
- Już po nim – szepnął mistrz ceremonii. – Prezes zaraz znów przyprze go do muru.
Nagle dziennikarz, najwidoczniej ostatkiem sił, podniósł broń nad głowę i z dzikim rykiem rzucił się na Podgórskiego. Ten, zaskoczony zupełnie, nie zdążył się obronić przed pełnym desperacji ciosem. Rękaw śnieżnobiałej koszuli zabarwił się krwią.
- No, nareszcie walczy pan jak przystało mężczyźnie – mruknął prezes z pewnym uznaniem przez zaciśnięte zęby.
Ledwie to powiedział, dziennikarz osunął się na podłogę z głuchym jękiem.
- Nie bądźże pan mięczak. Wstawaj tchórzu i walcz! – krzyknął Podgórski. Wzniósł szablę w górę, aby zadać śmierć leżącemu.
Wtedy główne wrota do komnaty otwarły się z łoskotem i do pomieszczenia wpadł zbrojny oddział tajnej policji.
- Stać! – ryknął głównodowodzący przez jakieś nagłaśniające urządzenie. – Opuść to, co trzymasz, połóż na ziemi. Ręce na kark.
- Tu odbywa się pojedynek. To nie sprawa policji – zaoponował prezes, ale posłusznie odłożył szablę.
- Porachunki sekt to jak najbardziej nasza sprawa.
- Ależ panie komisarzu, my nie jesteśmy żadną sektą! – zawołała jakaś kobieta.
- Aresztować wszystkich! – rozkazał ten sam policyjny głos i po chwili gromada uzbrojonych ludzi rzuciła się na członków Towarzystwa Miłośników Romantyzmu.

- Dobry wieczór państwu. W dzisiejszych „Osobliwościach” mam przyjemność przedstawić państwu niezwykle interesujący materiał, który nagrałem dwa tygodnie temu w jednym ze starych zamków. Myślę, że nie potrzeba komentarzy do tego, co zarejestrowała kamera w guziku. Zanim puszczę państwu ten fascynujący materiał, pragnę zapewnić, że całą grupę tego podejrzanego stowarzyszenia ujęto i przebywa ona obecnie w szpitalu dla umysłowo chorych.
- Wspaniale ci poszło, Szamiliński. Gdy ludzie obejrzą to nagranie zyskamy olbrzymią popularność. Dostajesz awans i podwyżkę.
- Dziękuję, szefie.
Dziennikarz westchnął i udał się do toalety, jedynego miejsca gdzie nie było kamer. Potrzebował spokoju. Nikt nie powinien go teraz widzieć, ani słyszeć. Wyjął z teczki telefon komórkowy i wybrał numer.
- Dobry wieczór. Proszę mi powiedzieć, jak się czuje mój ojciec i reszta wariatów.
- Witam, panie redaktorze. Dziwna sprawa, zabraliśmy im ich dziwaczne stroje, umieściliśmy ich na obserwacji w jednej dość ciasnej celi...
- I?
- Nie ma już dla nich ratunku. Przykro mi, ale odkąd ich zamknęliśmy cały czas... śpiewają.

Na thpoland też dają długie Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Jennifer
Administrator



Dołączył: 10 Paź 2006
Posty: 144 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:46, 29 Paź 2006 Powrót do góry

No też są
Opo fajne , lecz czasem nudnawe


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość






PostWysłany: Wto 19:42, 02 Sty 2007 Powrót do góry

Fajne opo
Jennifer
Administrator



Dołączył: 10 Paź 2006
Posty: 144 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:41, 02 Sty 2007 Powrót do góry

Anonymous napisał:
Fajne opo


Może się zajerestrujessz...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)